Według niektórych opinii rosnące koszty produkcji w Chinach i coraz niższa dostępność siły roboczej spowodują w najbliższych latach migrację inwestycji do Afryki, która ze swoimi cechami demograficznymi wydaje się wymarzonym miejscem dla inwestorów pragnących obniżać koszty pracy. Zastąpienie Chin w roli fabryki świata może okazać się jednak trudne a nawet niemożliwe.
Afryka na pozór wydaje się spełniać wszystkie warunki – analizowane razem i osobno – do tego aby stać się zapleczem taniej siły roboczej podobnie jak Chiny w latach 90. Ponad 1 miliard mieszkańców, dynamiczne i coraz bardziej mobilne społeczeństwa, trwający boom demograficzny, struktura wiekowa, w której dominują młodzi ludzie, duży odsetek osób w wieku produkcyjnym i last but not least – niskie dochody przeciętne, stanowiące korzystny punkt odniesienia dla firm przy ustalaniu wysokości płac oraz duży odsetek osób pozostających bez pracy.
Powyższe cechy nabierają dodatkowego znaczenia, jeśli analizować je w kontekście globalnym. Kapitał nieustannie wędruje po świecie w poszukiwaniu wyższych stóp zwrotu, a produkcja była, jest i będzie przenoszona w miejsca, gdzie można wytwarzać taniej. W ostatnich dekadach najbardziej atrakcyjne dla inwestorów były pod tym względem Chiny, które stały się w odniesieniu do wielu produktów „fabryką świata”.
Koszty produkcji w Chinach jednak szybko rosną. Wzrost gospodarczy realizowany w oparciu o pracochłonną produkcję już zaczął napotykać na pewne ograniczenia. Duże ośrodki miejskie na wschodnim wybrzeżu zdążyły wchłonąć ogromne masy ludności wiejskiej i w końcu wolne zasoby siły roboczej zaczynają się wyczerpywać. Zawieszona niedawno polityka jednego dziecka komplikuje sprawy jeszcze bardziej. W rezultacie stawki wynagrodzeń oraz świadczeń pracowniczych poszły w górę; z danych wynika, że rosły one w tempie dwucyfrowym przez ostatnią dekadę. Minimalne wynagrodzenie w Chinach wynosi obecnie równowartość 270 USD. Co ciekawe, wydajność pracy rosła szybko, choć jest wciąż niska, na tyle niska, że jeśli uwzględnimy ją przy porównywaniu kosztów pracy to okaże się, że są one zaledwie o 4% niższe niż w USA.
Wszystko to wydaje się sugerować, że Afryka ma szansę stać się kolejną przystanią dla kapitału poszukującego tańszych kosztów produkcji, zwłaszcza w przemyśle lekkim i produkcji pracochłonnej. Takie wizje są przynajmniej roztaczane w mediach. Daily Mail informuje nawet, że nikt inny jak Ivanka Trump przenosi swoją produkcję z Chin do Afryki. Dodatkowym argumentem na rzecz takiej realokacji kapitału mogą wydawać się umowy handlowe z USA (Africa Growth and Opportunity Act) i UE (Everything but Arms), które otwierają dla produktów wytwarzanych w Afryce drogę do rynków państw rozwiniętych. Jednym z krajów, o którym szczególnie często mówi się w tym kontekście jest Etiopia, nazywana już nawet „Chinami Chin” lub „Chinami Afryki”. Taki scenariusz jest jednak – przynajmniej w najbliższym czasie – mało prawdopodobny z kilku powodów.
Po pierwsze, koszty pracy w Afryce nie są wcale tak niskie jak się może wydawać, co niewątpliwie jest pewnym paradoksem, biorąc pod uwagę, że chodzi o kontynent, gdzie wciąż ponad 60% osób żyje poniżej granicy ubóstwa a bezrobocie kwitnie. Pokazuje to wysoki wskaźnik płac w stosunku do PKB per capita w poszczególnych krajach. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest wiele, zwraca się między innymi uwagę na silne związki zawodowe w Afryce oraz stosunkowo wysokie obligatoryjne składki na ubezpieczenia społeczne i inne daniny. Koszty pracy ściśle łączą się ponadto z wydajnością, a ta w Afryce jest wciąż bardzo niska na tle innych regionów. Z badań wynika, że relatywne koszty jednostkowe pracy są w Afryce wciąż dużo wyższe niż w Chinach.
Po drugie, choć koszty pracy mogą stanowić do 50% łącznych kosztów produkcji, nie sposób ich analizować w oderwaniu od innych kategorii kosztów, a te w Afryce wciąż przyprawiają inwestorów o zawrót głowy. Koszty związane z fatalną infrastrukturą, biurokracją i korupcją, jakością instytucji, niestabilnością polityczną podrażają produkcję i zniechęcają firmy do lokowania kapitału w Afryce.
Po trzecie, niskie koszty pracy nie mają współcześnie aż takiego znaczenia jeśli nie idzie za tym szybki dostęp do odpowiednio dużego rynku wewnętrznego, gdzie można sprzedawać wyprodukowane towary. Chiny ze swoim wielkim rynkiem zbytu są tutaj w doskonałym położeniu, i choć rynki konsumpcyjne w Afryce zaczynają nabierać rumieńców, do Chin im jeszcze daleko.
Po czwarte, koszty pracy mogą być dużo niższe, ale bez istnienia odpowiedniego łańcucha dostaw, np. pozwalającego na zakup komponentów i półproduktów (zwłaszcza przy bardziej zaawansowanych procesach produkcyjnych) łączne koszty produkcji wciąż mogą być znacznie wyższe niż w innych częściach świata.
Wiele także wskazuje, że Chiny mogą być ostatnim krajem, który wybił się gospodarczo w oparciu o niskie koszty pracy, a państwa o niskim dochodzie pragnące pójść za przykładem Chin, kiedy te staną się już ostatecznie za drogie mogą się niemiło rozczarować. Wszystko za sprawą technologii i automatyzacji produkcji, która stopniowo powoduje, że udział kosztów pracy w ogólnym rachunku firmy staje się coraz mniejszy.
Dominik Kopiński
Zdjęcie: Anna Cichecka