/New African: China in Africa… i nie tylko

New African: China in Africa… i nie tylko

W ostatnim numerze miesięcznika New African ukazała się ciekawa seria artykułów o stosunkach chińsko-afrykańskich. Podejmują one różne wątki, ale łączy je jedno zasadnicze pytanie: co muszą robić rządy afrykańskie aby bilans tych stosunków okazał się dla nich korzystny?   

Czego Afryka może się nauczyć od Chin? Całkiem sporo, twierdzi Said Adejumobi, wskazując na wiele sukcesów gospodarczych Państwa Środka. Zdaniem autora, Chiny inwestują w wiedzę, badania i rozwój, chińskie uniwersytety prezentują wysoki poziom i są dobrze dofinansowane, naukowcy wysoko cenieni i poważani w społeczeństwie, sektor prywatny dobrze wspierany, a liderzy polityczni mają wizję rozwoju i „wysyłają czytelne polityczne sygnały” do społeczeństwa. Adejumobi oznajmia, że Afryka potrzebuje inspiracji a nie „akcji charytatywnych, pomocy czy jałmużny”. Poza tym że kilka elementów z chińskiego modelu rozwoju faktycznie zasługuje na uwagę, trudno jednak uznać, że Chiny – do czego wydaje się namawiać autor – można „naśladować”. Sam Adejumobi przyznaje, że droga do sukcesu azjatyckiego giganta była trudna, wyboista i bolesna („tough, rough and painful”). Wydaje się ponadto, że autor przedstawia nieco wyidealizowany obraz Chin, zwłaszcza w kwestii uniwersytetów. Gdyby cieszyły się one taką estymą Chińczycy nie wysyłaliby za granicę setek tysięcy studentów. Jak donosi ostatni the Economist, z danych Ministerstwa Edukacji wynika, że na koniec 2013 roku za granicą studiowało 1,1 miliona chińskich studentów. W samych Stanach Zjednoczonych na uniwersytety w roku akademickim 2013-2014 zapisało się 110 tys. studentów.

Kilka lekcji wydaje się jednak zasadnych. Najważniejsza dotyczy zaangażowanego i oddanego przywództwa, które przez sześć dekad konsekwentnie podążało drogą transformacji. Tego w Afryce nie ma, a jeśli jest to w niewielu miejscach (patrz np. Botswana). Faktycznie jest długoletnie przywództwo (patrz Mugabe w Zimbabwe czy Dos Santos w Angoli), rzadko jednak z długofalową i konsekwentnie realizowaną wizją. To dlatego Nagroda Mo Ibrahima przyznawana co roku afrykańskim liderom, za „zapewnienie swojemu krajowi warunków do rozwoju, a następnie w pokojowy sposób oddania władzy” co roku przyznawana jednak nie jest (od 2007 roku otrzymali ją tylko trzej przywódcy). Po kilku latach przerwy niedawno nagroda Mo Ibrahima powędrowała do prezydenta Namibii, Hifikepunye Pohamby.

W innym artykule Cobus van Staden, współtwórca China-Africa Project, słusznie zauważa, że Afryka może zyskać na relacjach z Chinami, jeśli będzie działała kolektywnie i częściej mówiła jednym głosem. Za przykład stawia realizację projektów infrastrukturalnych o charakterze regionalnym. Konfiguracja infrastruktury transportowej na kontynencie wciąż odzwierciedla dawne interesy kolonialne europejskich mocarstw, którym zależało wyłącznie na przewiezieniu surowca do portu lub miejsca rozładunku, a nie transgranicznym transporcie. Za chińskie pieniądze i przy pomocy chińskich firm to niechlubne dziedzictwo kolonializmu jest poddawane obecnie korekcie i to bynajmniej nie kosmetycznej. Doskonałym przykładem jest East African Standard Gauge Railway, linia kolejowa budowana przez Chińczyków w Afryce Wschodniej, która ma połączyć nie tylko stolicę Kenii, Nairobi z portem Mombasą, ale w dalszej kolejności stolicę Ugandy, Kampalę, stolicę Rwandy, Kigali a także Sudanu Południowego, Dżubę. Problem polega jednak na tym, że takie wspólne projekty regionalne mogą się nomen omen „wykoleić” na poziomie krajowym z uwagi na lokalne uwarunkowania polityczne, korupcję lub zwykłą opieszałość, co pokazuje przypadek Ugandy i afera z przetargiem na wykonawstwo.

Można usłyszeć głosy, że to Unia Afrykańska powinna być naturalną platformą wielu inicjatyw współpracy z Chinami. Taki pomysł jednak nie ma większych szans na realizację z uwagi na rozbieżne interesy w ramach samej UA oraz szereg problemów, wobec których organizacja okazuje się skrajnie nieskuteczna (np. bezpieczeństwo regionalne). Znalezienia wspólnego języka nie ułatwi z pewnością objęcie rotacyjnej funkcji przewodniczącego Unii przez 91-letniego już prezydenta Zimbabwe, Roberta Mugabe. Z oczywistych względów decyzja ta budzi liczne kontrowersje zarówno w samej Afryce (mniejsze) jak i na Zachodzie (większe). W zasadzie zdanie Zachodu w przypadku autonomicznej organizacji regionalnej, jaką jest UA, nie powinno mieć większego znaczenia, zwłaszcza, że funkcja przewodniczącego ma raczej charakter ceremonialny. Warto jednak pamiętać, że spora część budżetu Unii Afrykańskiej jest finansowana przez zagranicznych partnerów, w tym Unię Europejską i Stany Zjednoczone, którzy próbują wywierać wpływ na określone kierunki współpracy.

Historyczne wątki podejmuje kolejny autor, Cameron Duodu, który zwraca uwagę na specyfikę myślenia chińskiego partnera i wpływ, jaki może to mieć na ogólny bilans współpracy. Jak twierdzi Duodu, cytując jednego z chińskich oficjeli, Chińczycy nie myślą w kategoriach lat, dekad czy wieków, ale w kategoriach tysięcy lat. Autor wydaje się mieć słuszne wątpliwości, czy model chiński da się skutecznie przeszczepić na grunt afrykański, zwracając uwagę na ogromną wręcz determinację Chińczyków, zdolność partii komunistycznej do zmiany kierunku myślenia, a co ważniejsze społeczeństwa chińskiego do ponoszenia niewyobrażalnych kosztów zmian. Żadne afrykańskie społeczeństwo nie wydaje się gotowe do takich poświęceń, zwłaszcza że w ostatnich dekadach poniosły one już i tak wysokie koszty w wyniku rozmaitych eksperymentów politycznych i gospodarczych. Z drugiej strony, Duodu zwraca uwagę na bierność władz chińskich w kwestii szkodliwych dla wzajemnych stosunków praktyk firm pochodzenia chińskiego na kontynencie, a także politykę „patrzenia w inną stroną”, jaką prezentują rządy afrykańskie w tej kwestii. Za przykład podaje nielegalne wydobycie złota w Ghanie przez przedsiębiorców z Chin, na które lokalne władze przymykają oko w imię poprawnych stosunków z Chinami i z uwagi na pożyczki infrastrukturalne, na jakie liczą od Chińczyków.

Dominik Kopiński