/Republika Południowej Afryki: Parlament przegłosowuje wniosek za zmianą konstytucji i reformą ziemi – analiza

Republika Południowej Afryki: Parlament przegłosowuje wniosek za zmianą konstytucji i reformą ziemi – analiza

Wbrew alarmistycznym nagłówkom zachodnich i polskich mediów, RPA nie odebrało ziemi białym rolnikom. Gra Cyrila Ramaphosy może być znacznie bardziej skomplikowana niż się wydaje, a jej cele mniej oczywiste.

Pod koniec lutego świat obiegły informacje o powtórzeniu scenariusza z Zimbabwe i odebraniu ziemi białym rolnikom – głębokość ignorancji wynikająca z takiego przedstawiania sprawy obnaża ogrom niezrozumienia systemu politycznego jednej z największych gospodarek Afryki.

27 lutego 2018 roku głosami Afrykańskiego Kongresu Narodowego (AKN) i opozycyjnego Ruchu Bojowników o Wolność Ekonomiczną (RBoWE) parlament RPA uchwalił wniosek, zgodnie z którym specjalny komitet zajmie się zbadaniem artykułu 25. konstytucji RPA i oceni możliwość jego poprawki w celu dania państwu możliwości wywłaszczenia obywateli bez rekompensaty na rzecz wyższego dobra publicznego. Wyraźnie zaznaczono, że ruch ten jest zapowiedzią reformy rolnej, czyli zmiany struktury posiadania ziemi uprawnej, która według szacunków rządowych w ponad 70% należy do białych farmerów. Jest to pozostałość z czasów apartheidu.

Artykuł 25. konstytucji RPA zabrania państwu odbierania własności prywatnej z wyłączeniem ważnych przyczyn publicznych oraz za „sprawiedliwą i współmierną rekompensatą”. Szczególnie ten drugi fragment znalazł się na celowniku krytyków systemu – dotąd niemal całkowity brak zmian w strukturze własności ziemi tłumaczono tym, że państwa nie stać na jej wykupienie. Sam wniosek to dopiero początek drogi – minie wiele miesięcy, zanim jakiekolwiek decyzje zostaną podjęte – o ile zostaną. By rzeczywiście doszło do reformy, należałoby zmienić konstytucję, a to nie będzie w RPA łatwe. Obywatele Południowej Afryki zareagowali na tę wiadomość dużo spokojniej niż zagraniczne serwisy informacyjne.

Problem własności ziemi

Kwestia reformy własności ziemi przewija się w debacie publicznej w RPA w zasadzie od upadku apartheidu. Problem jest niemały, bo oto czarna większość wciąż pozbawiona jest dostępu do ziemi, która przed setkami lat siłą została odebrana ich przodkom. Jest on też całkowicie współczesny: demokracja pozwoliła stworzyć czarną klasę średnią w miastach, ale potężne połacie kraju między nimi wciąż są często królestwami białych posiadaczy. To rodzi napięcia, a każde ze stron ma własne argumenty.

Zrzeszenia białych farmerów od lat utrzymują, że są przez czarny rząd dyskryminowani. Afrykanerzy zwracają uwagę, że to ich ciężka praca stoi za bezpieczeństwem żywnościowym kraju, a brak wsparcia – zwłaszcza w kwestii bezpieczeństwa – ze strony państwa jest karygodny. Rzeczywiście, statystyki przestępczości pokazują, że biali farmerzy są dwukrotnie bardziej narażeni na ryzyko bycia zamordowanym, niż policjanci na służbie. Bardziej radykalne grupy mówią nawet o „cichym ludobójstwie”.

Afrykanerzy nie maja też poczucia odpowiedzialności za historię sprzed dziesiątek, a nawet setek, lat, gdy ziemię odebrano czarnym. Tym bardziej, że historycznie biali pojawili się na tych terenach w okresie, w którym napływowe grupy Bantu (których potomkowie dominują dziś w RPA) wyparły lokalnych Khoisan. Niełatwo więc mówić o tym, kto ma „historyczne prawo” do ziemi.

Grupy domagające się reformy zarzucają Afrykanerom hipokryzję. Faktem jest, że narzekający na „rasizm” rządu i złą sytuację materialną biali rolnicy zdają się nie dostrzegać, że o ich pola, trawniki, samochody i domy dbają czarni pracownicy, którzy na prowincji pozostają niemal całkowicie w mocy pracodawcy. RPA roi się od maleńkich miejscowości, w których apartheid wydaje się wciąż trwać. Czarni obywatele zwracają uwagę, że wybrany przez czarnoskórą większość rząd nie robi dość w celu emancypacji ekonomicznej większości. Mimo pewnych sukcesów przełomu lat dwutysięcznych, statystyki pokazują, że społeczeństwo RPA jest dziś bardziej nierównie ekonomicznie niż w ostatnich latach apartheidu.

Nacisk wyborców na rządzące AKN jest coraz większy. Dorosło już całe pokolenie tak zwanych „born free” (W 2014 roku: ok 34% wyborców) zmagających się z dziedzictwem systemu, którego nie doświadczyli. Nie pamiętają oni obawy przed wojną domową i rzezi na ulicach początku lat dziewięćdziesiątych. W kilka lat „demontażu” apartheidu zginęło wtedy więcej ludzi niż przez ponad cztery dekady jego istnienia. Młodzi głosujący są bardziej skłonni do popierania radykalnych rozwiązań. Powolne wykupywanie ziemi z rąk białych i szkolenia dla rolników to dla nich za mało.

W Afrykańskim Kongresie Narodowym od lat mówi się o reformie ziemi, a były prezydent – Jacob Zuma – nawoływał nawet wyborców, by oddali więcej władzy w ręce partii. Miało to umożliwić zmianę konstytucji, a konsekwencji reformę własności ziemi. Słynny z wpadek Zuma dał się nawet przyłapać na śpiewaniu publicznie pieśni „zabij Bura”. Żadnych rzeczywistych kroków w kierunku wywłaszczania białych bez odszkodowań jednak nie poczyniono.

Dopiero w drugiej połowie 2017 roku, gdy przed wyborami lidera Afrykańskiego Kongresu Narodowego oboje najważniejszych kandydatów potwierdziło swoje poparcie dla takiego rozwiązania problemu z posiadaniem ziemi, wszystko wskazywało na to, że temat nabiera rozpędu, a do dyskusji trzeba będzie wrócić. Wielu komentatorów spodziewało się, że bardziej niż zapowiedź nowej polityki był to wyborczy chwyt. Przegłosowany 27 lutego wniosek wzbudził wyraźny niepokój zagranicznych obserwatorów.

Casus Zimbabwe

Sąsiednie Zimbabwe wydaje się mocnym i działającym na wyobraźnię przykładem potencjalnego skutku wywłaszczenia białych farmerów. Zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę pozorne „zbieżności” obu sytuacji. Po pierwsze, w Zimbabwe także próbowano z początku dokonać reformy za pomocą nieinwazyjnych środków i przez pierwsze osiemnaście lat ziemię skupywano od tych białych farmerów, którzy chcieli ją sprzedawać. Po drugie, rząd zdecydował się na zmianę polityki po osiemnastu latach od niepodległości (w RPA mija dwadzieścia cztery), w chwili gdy poparcie dla władzy zaczęło spadać. Miał to być ruch, który przekona masy, że Robert Mugabe dalej prowadzi kraj we właściwym kierunku. W RPA Afrykański Kongres Narodowy, zwłaszcza wobec kiepskiej prezydentury Zumy, był w ostatnich latach mocno krytykowany. Dla partii, która od 1994 roku rządzi samodzielnie każdy wynik poniżej 50% oznacza wielką porażkę. Po trzecie, struktura organizacyjna farm w Zimbabwe i RPA jest (była) podobna. To najczęściej wielkie latyfundia, swoiste korporacje rolnicze. Czarni pracownicy tych farm w Zimbabwe mieli na ogół podobną albo nawet większa wiedzę o rolnictwie niż biali zarządzający. Nie posiadali jednak wiedzy organizacyjnej i „biznesowej”, która przy tak dużych areałach miała znacznie większe znaczenie, niż umiejętność zadbania o uprawy. Rozbijanie farm na mniejsze było o tyle kłopotliwe, że cała ich logistyka i sposób zorganizowania stworzony był z myślą o jednym, wielkim organizmie, nie wielu małych.

Efektem reform w Zimbabwe było załamanie sektora rolnictwa, a w konsekwencji głód w państwie, które dopiero co eksportowało żywność. Gdy mowa o reformie posiadania ziemi, Zimbabwe jest więc częstym argumentem w dyskusji w RPA, a jeszcze częstszym poza nim. Należy jednak zwrócić uwagę na podstawowe różnice. Reforma rolna w Zimbabwe obciążona była wypaczeniami skorumpowanego systemu. Koniec końców farmy często przejmowali nie czarni rolnicy, ale aparatczycy systemu; lojalni Mugabemu politycy, którzy nie byli zainteresowaniem uprawą zbóż, ale letnimi rezydencjami dla własnych rodzin. Obsiewali niekiedy niewielkie areały tytoniem w celu wzbogacenia się, zostawiając resztę ziemi odłogiem.

Wydaje się mało prawdopodobne, żeby reforma ziemi w RPA mogła przyjąć podobny obrót. Gazety w kraju co chwila donoszą o nowym skandalu korupcyjnym, ale służby z nią walczące są dość silne i pod rządami Cyrila Ramaphosy wydają się znów skutecznie walczyć z procederem. Reforma ziemi jest oczywiście ruchem obliczonym pod wyborców, jest jednak także uderzeniem w sektor prywatny, który jest podstawą gospodarki RPA (a pośrednio wielkiej części kontynentu). Sam Ramaphosa ma od lat bardzo silne związki z tym sektorem, czego niejednokrotnie używano jako argumentu przeciwko niemu. Wydaje się więc mało prawdopodobne, by obecny prezydent sektor ten lekceważył.

Na koniec wreszcie: reformy w Zimbabwe dokonano w sposób gwałtowny i wbrew woli większości narodu (zmiana konstytucji i zapis o reformie ziemi został odrzucony w referendum) – nie wydaje się by tempo, czy sposób owej reformy miał w RPA wyglądać podobnie. O ile do niej dojdzie.

Polityczna gra

Uprawiający ziemię Afrykanerzy to ledwie kilkadziesiąt tysięcy osób. Są zbyt nieliczni, by stanowić siłę polityczną, zaś ich gróźb (zapowiadanych m.in. przez organizację Afriforum) konfrontacji zbrojnej nie należy traktować poważnie. Nawet pozostałe 4,5 miliona białych wyborców nie ma dla AKN decydującego znaczenia, gdyż niemal nikt z nich i tak nie głosuje na partię Ramaphosy. Z czysto wyborczego punktu widzenia, reforma ziemi jest więc możliwa. Od hipotez do praktyki jednak daleka droga.

Wybór Ramaphosy na szefa AKN, a później przejęcie przez niego prezydentury witano z nadzieją przede wszystkim ze względu na jego doświadczenie biznesowe. Kurs randa zaczął wyraźne wzrastać, a borykający się z niechęcią zagranicznych inwestorów kraj miał być wreszcie widziany łaskawszym okiem. Atak na prywatną własność obywateli z pewnością nie pomoże w poprawie wizerunku i rozwoju hamującej gospodarki. Tym bardziej, że ogromna część – niezwykle silnego w RPA – sektora prywatnego znajduje się w rękach białej mniejszości.

Wydaje się mało prawdopodobne, by Ramaphosa rzeczywiście zamierzał zaryzykować taki ruch. Po pierwsze, nawet gdy komisja zaproponuje zmiany 25. artykułu konstytucji, potrzeba będzie jeszcze 267 posłów i przedstawicieli 6 z 9 prowincji kraju, by konstytucję w tym zakresie zmienić. Sam AKN ma 249 posłów w niższej izbie parlamentu. W sukurs przyszliby pewnie posłowie Ruchu Bojowników o Wolność Ekonomiczną (25 posłów), ale nawet to nie jest żadną gwarancją sukcesu wniosku. AKN jest zbyt dużą, niezdyscyplinowaną i pełną wewnętrznych rozgrywek partią, by można było mówić o tym, że wszyscy jej posłowie zagłosują „za”.

To jednak nie wszystko. Konstytucja RPA wskazuje wyraźnie, że Sąd Konstytucyjny może zadecydować o konstytucyjności każdej poprawki do ustawy zasadniczej. Nawet zatem, gdyby przegłosowanie zmian w artykule 25. okazało się realne w parlamencie, wciąż poprawkę będzie mogło rozpatrzeć jedenastu sędziów. Na koniec, sam Rapamhosa w wystąpieniach po 27 lutego wyraźnie zaznaczał, że nie ma zgody na reformę opartą na „demolce i grabieży” i należy do niej podejść rozsądnie. Kolejne przyczynki do dyskusji daje bliższe przyjrzenie się samemu głosowaniu nad wnioskiem.

Był to wniosek posłów Ruchu Bojowników o Wolność Ekonomiczną. RBoWK to wiedziona przez Juliusa Malemę radykalna w hasłach opozycja polityczna, która kilka lat temu w dużej mierze „oderwała się” od AKN, kradnąc partii-matce część wyborców. Malema prezentuje się jako alternatywa dla „zepsutego” AKN, a jego ruch uczynił odebranie ziemi białym rolnikom jednym z czołowych postulatów. Sondaże drugiej połowy zeszłego roku wyraźnie pokazywały spadające poparcie dla AKN, tymczasem, rosły słupki RBoWK. W interesie Ramaphosy leży, by krytykowane w ostatnim czasie AKN wytrąciło z rąk opozycji najważniejszy argument wobec wyborców.  Nie można również wykluczyć, że Cyril Ramaphosa prowadzi jeszcze inną grę z Juliusem Malemą – wniosek zaś był częścią większego układu. Obecny prezydent nie jest bowiem politykiem skłonnym do nieprzemyślanych ruchów.

To, czy do reformy dojdzie, kiedy to się stanie i w jakim kształcie pozostaje kwestią otwartą – jak na ilość dyskusji wokół niej, powiedziano jak na razie wyjątkowo mało konkretów. Do końca sierpnia – terminu przedstawienia przez komitet sformułowanych wniosków odnośnie zmiany artykułu 25. – jeszcze sporo czasu. Kolejne miesiące zajmą zapewne ewentualne dyskusje i proponowane poprawki. Czy do głosowania nad zmianą konstytucji w ogóle dojdzie również nie jest pewne.

Pewnym jest za to, że w pierwszej połowie przyszłego roku odbędą się w RPA wybory. By zapewnić Afrykańskiemu Kongresowi Narodowemu kolejne zdecydowane zwycięstwo, Cyril Ramaphosa musi walczyć o głosy przede wszystkim z Juliusem Malemą. Zależy mu więc, by obywatele szli do urn z przekonaniem, że to rządzący kontrolują jedną z najgorętszych dyskusji ostatnich lat.

Tadeusz Michrowski