Choroba COVID-19 i wywołujący ją koronawirus wydają się operować demokratycznie i niedyskryminacyjnie. Zarazić się może każdy bez względu na status społeczny i miejsce zamieszkania. Jednak koszty kryzysu ekonomicznego, w jaki wchodzi obecnie świat będą rozkładały się asymetrycznie. Największymi przegranymi będą osoby biedne, bez pracy lub z niestabilnym zatrudnieniem, zarobkujące w szarej strefie oraz zamieszkujące kraje, w których państwo jest zbyt słabe by zaoferować pomoc. Wiele zależy także od skali kryzysu zdrowotnego i reakcji na niego. Obie kwestie wywołują w odniesieniu do Afryki szereg pytań.
Na obecną sytuację należy patrzeć jak na dwa odrębne, choć ściśle ze sobą powiązane kryzysy – kryzys zdrowotny i kryzys ekonomiczny. Co oba te zjawiska oznaczają dla Afryki? Zacznijmy od kryzysu ekonomicznego, bo tutaj pytań jest paradoksalnie mniej, choć odpowiedzi na nie z pewnością nie napawają optymizmem. Biorąc pod uwagę rozwój wypadków, można z całą pewnością stwierdzić, że kryzys ekonomiczny dosięgnie wszystkich mieszkańców kontynentu, nawet jeśli nie bezpośrednio (w taki sposób i na taką skalę jak w Hiszpanii, USA czy Chinach) to pośrednio – przez przecenę surowców, załamanie się popytu światowego, odcięcie finansowania międzynarodowego (w tym pomocy rozwojowej), straty branży turystycznej, czy topnienie przekazów pieniężnych wysyłanych przez imigrantów zarobkowych pracujących w krajach rozwiniętych. Będzie to miało destrukcyjny wpływ na parametry gospodarek afrykańskich, które w ostatnich latach zaczęły wyraźnie niedomagać. Już i tak wysoki dług publiczny z pewnością wystrzeli jeszcze bardziej w górę, bo spadną wpływy podatkowe, wraz z innymi dochodami budżetowymi, za to zwiększą się potrzeby wydatkowe i obciążenia dla budżetu narodowego w związku z koronawirusem – na transfery społeczne, służbę zdrowia czy zakup sprzętu medycznego. Już teraz niektórzy zaczynają nawoływać do nowej inicjatywy oddłużeniowej, która pozwoliłaby państwom afrykańskim złapać oddech w tym trudnym czasie. Nie byłoby to jednak takie łatwe jak 20 lat temu, kiedy skasowano długi wielu państwom afrykańskim w ramach inicjatywy HIPC. Wówczas były to głównie wierzytelności pożyczkodawców bilateralnych (państw) i multilateralnych (organizacje międzynarodowe), teraz o długi będą się upominali inwestorzy prywatni, choćby ci, którzy nabywali emitowane przez kraje afrykańskie euroobligacje. Nie będą oni tak skorzy do restrukturyzacji, o umorzeniu długów nie wspominając. Spadek wpływów eksportowych, co szczególnie mocno odczują producenci surowców, tacy jak Zambia, Angola, Nigeria czy RPA, w powiązaniu z efektami luzowania ilościowego prowadzonego przez banki centralne na całym świecie, niewątpliwie doprowadzi do przeceny walut afrykańskich, a to z kolei zwiększy presję inflacyjną i jeszcze bardziej powiększy nawis długu zagranicznego (wyrażonego w dolarze czy euro).
Z większym znakiem zapytania wiąże się pierwszy z kryzysów – kryzys zdrowotny, a raczej jego skala. Początkowo kreślono ponurą wizję pandemii COVID-19 w Afryce. Jest ku temu wiele powodów. W miastach afrykańskich, ze względu na topografię i specyfikę zaludnienia (zatłoczone domy, dzielnice, ulice), social distancing i kwarantanna – standardowe narzędzia do walki z koronawirusem, są zdecydowanie trudniejsze do zastosowania, a czasem wręcz nierealistyczne. W gęsto zaludnionych slumsach, utrzymywanie higieny oraz częste mycie rąk według standardów rekomendowanych przez WHO graniczy z cudem. Chronicznie niedofinansowane szpitale mają ograniczone możliwości podejmowania leczenia i bez koronawirusa, a personel medyczny jest nieliczny w porównaniu z państwami zachodnimi, zdecydowanie mniej kompetentny oraz – co najważniejsze – pozbawiony elementarnych środków ochrony w postaci masek czy ubrań ochronnych. Wirus Ebola sprzed kilku lat pokazał z całą okazałością, że służba zdrowia w Afryce nie jest przygotowana na tego typu zagrożenia. Ponadto, ludzie żyjący na kontynencie cieszą się generalnie znacznie gorszym zdrowiem z powodu niedożywienia, występowania szeregu chorób endemicznych, co oznacza, że ich systemy immunologiczne będą zawodziły częściej niż u Europejczyków czy Amerykanów.
Czy wirus jednak zbierze tak samo krwawe żniwo jak w Hiszpanii czy Stanach Zjednoczonych? Nadmierny optymizm jest z pewnością nieuzasadniony, niemniej jednak w Afryce istnieją pewne czynniki potencjalnie mitygujące zasięg rażenia wirusa i jego reprodukcję. Wprawdzie nie ma dowodów na to, że wysoka temperatura czy promieniowanie słoneczne ogranicza żywotność koronawirusa, ale naukowcy takiej hipotezy nie skreślają. Po drugie, struktura wiekowa społeczeństw afrykańskich może okazać się dodatkową pomocą przed lawinowym wzrostem zachorowań. Pamiętać należy, że połowa ludności Afryki to osoby urodzone po roku 2000. Wiemy z kolei, że wirus znacznie delikatniej obchodzi się z osobami młodymi, nie oszczędza za to seniorów. Po trzecie, Afryka jest znacznie mniej skomunikowana ze światem zewnętrznym (i z samą sobą), niż kraje europejskie, co może wpływać na tempo rozprzestrzeniania się patogenu i dać czas na odpowiednią reakcję. Ponadto, z wyjątkiem niektórych państw i pominięciem dużych ośrodków miejskich, większość Afryki to państwa o niskiej gęstości zaludnienia. Ubóstwo, z czym wiąże się większa podatność na zachorowanie, jest zjawiskiem bardziej wiejskim niż miejskim.
Wciąż niewiele wiemy na temat prawdziwej skali i tempa zarażeń koronawirusem na kontynencie i na ile COVID-19 stanowi bombę z opóźnionym zapłonem. Wprawdzie w RPA jest obecnie ponad 1500 zachorowań, w Angoli, z informacji, jakie posiadam, są zaledwie potwierdzone dwa zgony (w co jednak trudno uwierzyć, zwłaszcza jeśli ktoś zna Angolę), w innych krajach zakażenia liczone są zaledwie w dziesiątkach. Z Corovirus in Africa Tracker wynika, że na chwilę obecną w regionie jest stwierdzonych ponad 9000 zachorowań i 444 zgony. Pokładanie zbyt dużej wiary w liczby napływające z kontynentu, być może z wyjątkiem RPA, gdzie standardy statystyczne są wysokie, jest jednak ryzykowne. Zakażeń jest prawdopodobnie znacznie więcej niż wynika z oficjalnych raportów, a testy wykonywane są na mikroskopijną skalę w stosunku do potrzeb. Jak na wiele pytań związanych z koronawirusem, pytanie o dalszy rozwój wypadków w Afryce pozostaje na razie bez odpowiedzi. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne tygodnie nie przyniosą tak katastroficznych doniesień jak w innych częściach świata. Przy wszystkich swoich finansowych i instytucjonalnych ograniczeniach, rządy afrykańskie muszą zwielokrotnić wysiłki w walce z pandemią. Bierna nie może pozostać także społeczność międzynarodowa, w szczególności organizacje międzynarodowe oddelegowane do wspierania krajów biednych. Walka z koronawirusem nie będzie bowiem definitywnie zakończona, dopóki nie zakończy się jej w krajach, które stanowią najsłabsze ogniwa globalnej stabilności epidemiologicznej. Nie wykluczone zatem, że ostatnia batalia ludzkości z COVID-19 będzie miała miejsce właśnie na kontynencie afrykańskim.