/Afryka: Ebola, gospodarka i strach

Afryka: Ebola, gospodarka i strach

Trwający od kilku miesięcy w Afryce Zachodniej kryzys związany z epidemią Eboli, poza śmiercią ponad 1300 osób i oczywistymi kosztami społecznymi, zaczyna oddziaływać również na gospodarkę. Aliko Dangote, nigeryjski potentat cementowy, cytowany przez agencję Bloomberg mówi, że epidemia Eboli przełoży się na spadek PKB krajów Afryki Zachodniej o 1%. Czy stanie się tak naprawdę i czego jeszcze nie wiemy o Eboli?  

Pewien właściciel kafejki w stolicy Sierra Leone, Monrovii, cytowany przez tygodnik the Economist, lamentuje, że Ebola go zrujnuje. Klienci chcący napić się porannej kawy muszą przejść przez dezynfekującą matę, a potem obowiązkowo i niezwykle dokładnie umyć ręce w specjalnie przygotowanym punkcie odkażającym. Trudno się spodziewać, żeby przy takich procedurach bezpieczeństwa ludzie okupowali kafejki, bary czy restauracje. Epidemia wirusa staje się niewątpliwie brzemieniem dla gospodarki. Jednocześnie jednak mówienie o konkretnych liczbach wydaje się na dzień dzisiejszy czystą spekulacją.

Dlaczego? Zbyt dużo zmiennych pozostaje niewiadomych. Ostatnio dowiedzieliśmy się na przykład, że nawet skala epidemii okazuje się być znacznie niedoszacowana. Ludzie ukrywają chorych po domach, zmarłych grzebią ukradkiem, boją się zgłaszać do placówek zdrowia, których poza tym jest zbyt mało, nie wspominając o zdziesiątkowanym personelu (z ostatnich informacji wynika, że do tej pory zmarło 120 lekarzy i pielęgniarek). Tak wiec przypadków zarażeń może być znacznie więcej niż w oficjalnych komunikatach. Co jednak najważniejsze, wciąż nie wiemy jak szybko państwa afrykańskie poradzą sobie z epidemią i czy w ogóle uda się ją powstrzymać w najbliższym czasie.

Niestety, nic co dzieje się aktualnie w Liberii, Sierra Leone czy Gwinei nie pozwala sądzić, że sytuacja jest pod kontrolą. Wręcz przeciwnie, kraje te wyraźnie nie radzą sobie z epidemią, i nie jest to nawet wina oporności samej choroby czy braku lekarstwa, ale relacji państwo-obywatel, zaufania do władz i stopnia świadomości w społeczeństwie. W Sierra Leone i Liberii ludzie nie ufają przedstawicielom władz i mają ku temu historyczne powody. To rządzący zafundowali im piekło wojen domowych, to politycy wielokrotnie pokazali, że ich słowa nie mają żadnej wartości. Dlatego też we wschodnich prowincjach Sierra Leone, zaniedbywanych przez kolejne rządy, wśród mieszkańców krążą plotki o celowym zarażaniu ludzi przez rząd i organizacje humanitarne, o tym, że rząd chce sprzedawać krew zarażonych Ebolą czy pozyskiwać organy dla celów rytualnych, zdziesiątkować populację i tym samym osłabić tradycyjny bastion opozycji. Jak zauważa cytowana przez the Economist Mariane Ferme, antropolożka pracująca na wschodzie Sierra Leone „dlaczego ludzie mieliby wierzyć rządowi, że jeśli nie zgłoszą się do szpitala to umrą, skoro ten sam rząd notorycznie kłamie o tylu innych sprawach?”.

Pamiętajmy poza tym, że nawet jeśli uda się zatrzymać epidemię nie będzie to równoznaczne z powrotem do normalności. Efekt psychologiczny jeszcze długo będzie dawał o sobie znać, dalej będzie generował koszty społeczne i ekonomiczne oraz wpływał hamująco na aktywność gospodarczą. Podstawową kwestią jest tutaj nie tyle zamknięta kopalnia czy wstrzymany handel, ale erozja zaufania społecznego, będąca przypuszczalnie jednym z trwalszych i najtrudniej odwracalnych efektów epidemii.

Jeśli zachorowalność będzie dalej rosła firmy staną przed ryzykiem zatrzymania produkcji (co już z resztą się dzieje), kopalnie będą przymusowo urlopowały swoich pracowników, ruch turystyczny, w tym turystyka biznesowa, spadnie do zera. Już teraz eksport i import doznaje zakłóceń, państwa ogarnięte epidemią zamykają granicę, kontenery czekają w portach na rozładunek, przewoźnicy czasowo zawieszają połączenia lotnicze, niektóre firmy zagraniczne ewakuują swoich pracowników. Pamiętajmy też o zwiększonych wydatkach budżetowych na walkę z chorobą – nadwyrężają one i tak trudną sytuację w finansach publicznych afrykańskich państw. Kilka dni temu, prezydent Sierra Leone, Ernest Bai Koroma, przekazał swoim ministrom, że gospodarka tego kraju w wyniku Eboli skurczyła się już o 30%. Zdaniem ekspertów Banku Światowego, Liberia i Gwinea odczują kryzys w nieco mniejszym stopniu, choć jak wspomniano powyżej, na ile tego typu prognozy, formułowane w środku batalii z wirusem, mają jakąkolwiek wartość, w tej chwili trudno powiedzieć.

Gwinea + Liberia + Sierra Leone = PKB Wrocławia   

W wielu komentarzach mówi się o epidemii Eboli w Afryce Zachodniej. To trochę tak jakby mówić, że kryzys na Ukrainie rozgrywa się w Europie Wschodniej. Formalnie wszystko się zgadza, ale to spora generalizacja.  Trzeba wiedzieć, że kraje Afryki Zachodniej są dość zróżnicowane i pod względem rozmiaru i struktury gospodarki – z jednej strony mamy kolosa gospodarczego Nigerię (największa gospodarka Afryki i ósmy na świecie producent ropy), w którym do tej pory zanotowano jedynie 12 przypadków zarażeń (wszystkie pochodzące od tego samego człowieka, który przywlekł wirusa do Lagos samolotem), z drugiej mikroskopijne wręcz organizmy gospodarcze, takie jak Sierra Leone czy Liberia. Gwinea jest ciut większa, ale to nie zmienia faktu, że wszystkie trzy łącznie wytwarzają PKB na poziomie mojego rodzinnego Wrocławia (ok 12 mld USD).

To właśnie ta trójka – Sierra Leone, Liberia i Gwinea – stanowią pierwszą linię walki z epidemią; pozostałe państwa Afryki Zachodniej pozostają na razie względnie bezpieczne. Warto zwrócić uwagę, że kraje te nie przez przypadek są również jednymi z najsłabiej rozwiniętych państw świata. Sierra Leone i Liberia ponadto wciąż podnoszą się z kolan po wyniszczających wojnach domowych. Wiele wskazuje na to, że ubóstwo i konflikty, które w tej części kontynentu przybierały szczególnie ostrą formę, popychają ludzi do zachowań sprzyjających wybuchowi i rozprzestrzenianiu się epidemii, np. ucieczka do buszu i częstszy kontakt z dzikimi zwierzętami (nosicielami wirusa są m.in. nietoperze, których mięso w wielu krajach jest traktowane jak przysmak). Inna sprawa to stan placówek służby zdrowia, które nie są przygotowane na reagowanie w takich sytuacjach; brakuje podstawowego sprzętu, w tym np. tak bardzo potrzebnych w kontakcie z zainfekowaną osobą lateksowych rękawiczek. Liczby mówią same za siebie. Jak podaje the Economist, Gwinea wydaje na zdrowie 62 USD na osobę, w porównaniu do 3364 USD w Wielkiej Brytanii; w Sierra Leone na 100 tys. osób przypada dwóch lekarzy, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych 245.

Analizując wydarzenia w Afryce Zachodniej można powiedzieć, że to nie Ebola jest źródłem problemu, faktycznym problemem jest kondycja państw afrykańskich najciężej dotkniętych epidemią. Czy to przypadek, że Senegal czy Ghana – kraje plasujące się relatywnie wysoko w rankingach jakości rządzenia (jak na standardy afrykańskie), mimo bliskości geograficznej zostały oszczędzone? Dlaczego Uganda, wielokrotnie zmuszona stawiać czoła zagrożeniu Eboli w przeszłości, raczej nie musi obawiać się wybuchu epidemii u siebie? Nie wspominając już o państwach zachodnich, w których mimo dramatyzowania tematu przez media i nazywania Eboli zagrożeniem globalnym, ryzyko rozprzestrzenienia się choroby jest ograniczone.

Ebola a Kardashian

Panika wokół Eboli ma jeszcze jedną dotkliwą konsekwencję. Mimo że wirus charakteryzuje się szczególną zjadliwością pamiętajmy, że to nie on jest głównym zabójcą na kontynencie. W dalszym ciągu daleko mu do wirusa HIV (685 zgonów dziennie), malarii (552 zgony dziennie) czy gruźlicy (110 zgonów dziennie), nie wspominając o całej gamie innych chorób (niekoniecznie tropikalnych), które również zbierają krwawe żniwo w Afryce. To dlatego Chris Blattman, jeden z najbardziej znanych blogerów-ekonomistów, nazwał Ebolę w swoim twittcie „Kardashian wśród chorób”, ostrzegając jednocześnie, żeby w całym zamieszaniu wokół epidemii nie stracić z pola widzenia innych, zdecydowanie bardziej zabójczych chorób występujących na kontynencie. To zjawisko można do pewnego stopnia tłumaczyć pewną tajemnicą, jaka wciąż otacza etiologię i występowanie wirusa oraz faktem, że do tej pory jest to choroba poza zasięgiem osiągnięć światowej medycyny. Jest jeszcze jedna ważna rzecz. Podkręcanie atmosfery przez media, w tym polskie, które w większości relacjonują wydarzenia płytko i w stylu tabloidowym, powoduje, że nie sama choroba, ale to jak reaguje na nią świat zachodni może okazać się nieść daleko bardziej poważne skutki dla gospodarek regionu. Może to również spowodować szkody wizerunkowe dla całej Afryki, która w ostatnich latach wyraźnie zyskała na atrakcyjności w kręgach biznesowych i nazywana jest przez wielu kontynentem przyszłości. Jedyną korzyścią powszechnego strachu przed Ebolą, jaki opanował współczesny świat, jest większa motywacja do opracowania i wypuszczenia leku pozwalającego stawić czoła wirusowi.

Dominik Kopiński

Na podstawie: economist.com, bbc.co.uk, bloomberg.com

Zdjęcie: Wikimedia Commons

Dominik Kopiński jest ekonomistą zajmującym się ekonomią rozwojową, makroekonomią oraz rynkiem surowców w Afryce. Z PCSA związany jest od 2010 roku.